poniedziałek, kwietnia 25, 2011

10. Jajo

Siedziałem właśnie w parku zajęty nicnierobieniem.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie rozpraszający mnie dźwięk łamiących się kości.
Wcale nie zwróciłem uwagi, gdy wąż przepełzł przy moich stopach i oplótł swoim ciałem kruka wielkiego jak kogut. Nie mogłem przecież patrzeć na ten okrutny akt matki natury, na sypiące się wokół pióra. Pozostałem głuchy na stłumiony skrzek tego ptactwa, którego żywot zdawał się kończyć w tej właśnie chwili.
 Ale myliłem się co do końca jego świata. Rzekomy akt morderstwa był w rzeczywistości momentem poczęcia, bo gdy wąż rozluźnił uścisk, kruk strzepał ze skrzydeł okruchy ziemi i wzleciał w powietrze, by za chwilę przysiąść obok mnie - na ławce.
Patrzył na mnie niepokojącym wzrokiem a jedyne co mogłem mu w zamian ofiarować, to moment uwagi i drobinę ciekawości. Jego zdawało się to satysfakcjonować.
Nie wiedziałem po co to robi i dlaczego mnie tym obarcza, ale wydał z siebie jajo mlecznego odcienia; zlepione jeszcze było krwią i wężowym nasieniem. Ostatkiem sił zwlókł się na ziemię, pozostawiając w moich marnych rękach życie tego śniącego jeszcze potomstwa. Powlókł się, stary już i zniedołężniały, między stuletnie dęby, aby nakarmić sobą węża.


Z niczego powstałeś i niczym zostałeś.


Nie było innego wyboru, jak przyjąć niechciany podarunek; owinąłem go więc w ostatnią chusteczkę, jaką miałem przy sobie i zabrałem jajo do domu.

 Oto zostałem hybrydą. Ojcem i matką zarazem.

2 komentarze: